czwartek, 27 września 2012

wiśniowe usta

Nie czuję się dobrze w ciemnych kolorach ust. Uważam, że na takie mogą pozwolić sobie jedynie posiadaczki wydatnych warg (czyli nie ja) i białych zębów. Czerwienie odrzucam od razu (mam kilka korali, ale ciepłych i bardzo lekkich), ciemne brązy również, bo mam wrażenie, że  mnie postarzają. Pomarańczy nie lubię z zasady, zostają więc jedynie ciemne róże i fuksje. 

W moich licznych zbiorach mam kolory ciemniejsze (baaardzo niewiele, ale jednak) i zastanawiałam się jakiś czas co z tym fantem zrobić. Głupio było kupić i oddać, albo zmarnować ;) I zaczęłam próbować "nosić się" nieco ciemniej i w ten oto sposób wpadłam na takie rozwiązanie, któe bardzo mi się podoba, gdy spoglądam w lustro.

Szminka Faberlic Air Stream nr 4189 i niezawodny błyszczyk Avon Uwodzicielskie Nawilżenie w kolorze Pearly Pink.

Wybaczcie mi, że nie pokazuję całej twarzy na zdjęciach, ale jakoś nie umiem się do tego przekonać. Niemniej jednak myślę, że na samych ustach to połączenie wygląda naprawdę okej. Do delikatnego makijażu oczu w sam raz. Być może to będzie mój duet na jesień, kto wie :)

Co powiecie o takim połączeniu? Jakie kolory na ustach preferujecie jesienią i zimą?

przegląd róży do policzków

Róże zdecydowanie nie należą do moich ulubionych kosmetyków, a uzbierałam ich aż całe 6. Zużywanie ich idzie mi wyjątkowo wolno, choć używam do każdego makijażu ;)

Od razu Was przeproszę za zdjęcia, przy części z nich włączył mi się flesz, nic nie mogłam na to poradzić, słonko raz jest, raz go nie ma...

Zaczynamy od różu JOKO Universe w kolorze J374 oraz Sensique nr 102.

Joko to róż wypiekany, bardzo perłowy, w kolorze rzekłabym, landrynki ;) Niemniej jednak na policzkach wygląda bardzo dziewczęco i uroczo. Do mnie niestety nie pasuje, ze względu na widpczne i rozszerzone pory. Każdy nie matowy róż będzie je podkreślał, dlatego ograniczam jego stosowanie. Żałuję, bo niesamowicie mi się podoba. Jest bardzo wydajny, ale dość mocno się osupuje, osobiście nie przeszkadza mi to. Śmierdzi za to koszmarnie, chemią, ale zapach czuć jedynie w opakowaniu.

Sensique nie lubię :) Zapewne dlatego (co pewnie zabrzmi śmiesznie), że ma paskudne, wieśniackie opakowanie :P Sam róż ma kolor brzoskiwnki, jest lekko nadrobinkowami. O ile nie przesadzimy z ilością, na policzkach prezentuje się naprawdę ładnie. Myślę że bladolicy mogliby nawet stosować go jako delikatny bronzer. Też jest wydajny, nad czym ubolewam, bo męczę go i męczę i zmęczyć nie mogę :D

Następnie przechodzimy do różu Bourjois 74 Rose Ambre oraz L'Oreal nr 115.

Bourjois to też róż wypiekany, mój kolor jest konkretnie ciemny, jakby buraczany? Sama nie wiem co mną powodowało, gdy go kupowałam ;) Za to bardzo pasuje do opalonej karnacji. Ze wszystkich róży jakie posiadam ten trzyma się najdłużej. Zadna siła go nie zetrze. Jest niesamowicie wydajny, wogóle nie widać zużycia. Pomimo bardzo mocnego koloru na zdjęciu, w rzeczywistości można go łatwo stopniować, nie narobimy sobie wściekle różowych polików jak radzieckie babuszki :)

L'Oreal do mój jedyny naprawdę lekki, blady róż, który bardzo lubię. Jest aksamitny i delikatny, ale nie należy przesadzać z jego ilością, bo będzie wyglądał sztucznie. Bardzo go lubię, idealny na codzień, do lekkiego makijażu. 

Ostatnie w mojej kolekcji są dwa róże Astor: 004 Perfect Peach i 002 Silky Rose.

Uwielbiam obydwa za kolor. Perfect Peach to ciekawsza odmiana brzoskwini, podbita jakby ciemnym różem. Silky Rose to różyk a'la Babrie, który pięknie wygląda na policzkach. Są niewielkie i dość szybko się zużywają (ja tam lubię, kiedy kosmetyk się zużywa, zawsze to pretekst, żeby kupić następny :P). Niby mają zatopione jakieś drobinki, ale na policzkach wychodzą matowo. Trzymają się dość standardowo jak na róże, parę godzin.

Ot i tyle, narazie nic więcej nie zamierzam kupować, trzeba wykończyć (pffff, lata świetlne mi to zajmie) to co jest :)

środa, 26 września 2012

The Body Shop - kokosowy krem pod prysznic + mini zakupy

Ja chyba lubię The Body Shop. Może za wyjątkiem ich cen ;) Ostatnio używam pod prysznicem ich kremu (Coconut Shower Cream), który zapewne jest podarunkiem od kogos, z jakiejś okazji...

Buteleczka ma 400 ml pojemności, uważam że to całkiem sporo biorąc pod uwagę to, że niewiele produktu potrzeba, aby namydlić ciało. Nie wiem czy "namydlić" to odpowiednie słowo zważając na to, że produkt mydła nie zawiera ;)

Fakt jest taki, że jest niesamowisice treściwy i gęsty, "przylega do skóry", podczas spłukiwania dokładnie masuję ciało, żeby pozbyć się go w całości. Fajnie nawilża, nie odczuwam po jego zastosowaniu potrzeby użycia dodatkowo balsamu czy masła do ciała. Pieni się dość standardowo, jeśli komuś to robi różnicę, ja na to akurat nie zwracam szczególnej uwagi.

Naprawdę go lubię, ale pewnie nie odkupię, bo ceny TBS odstraszają mnie skutecznie :) Niemniej jednak jako odskocznia od przeciętnych żeli, których używam, spisuje się naprawdę znakomicie :)

Dziś udało mi się również odwiedzić drogerię i oczywiście nie potrafiłam wyjść z niczym ;) Moim łupem padł fluid matujący z Lirene (miałam już 2 opakowania, baaardzo fajny produkt na zimę, teraz kupiłam ten najjaśniejszy odcień) oraz... tak jest! Pomadka! :D Rimmel w kolorze 700 Nude Delight.


A jutro... Hmmmm jutro chyba pokażę Wam moje usta w kolorze wiśni, bo nawet mi się takie podobają! ;) Pozdrawiam!

wtorek, 25 września 2012

błyszczyk Avon SuperShock - Pink Indulgence

Lubię, kiedy produkty pozytywnie mnie zaskakują. Zwłaszcza, kiedy nie wiążę z nimi wielkich nadziei. A tak było w tym przypadku :)

Coprawda linię Super Shock lubię, ale ten błyszczyk nie rodził wielkich oczekiwań. Nie było koloru, który w 100% by mi odpowiadał, ponadto bałam się, że będzie tak samo toporny jak większość avonowych błyszczyków (z serii Glazewear i podobnych, których szczerze nienawidzę). Pomyślałam sobie (jako zatwardziała fanka mazideł do ust), że muszę jednak spróbować.

Dotarła do mnie pokaźnej wielkości tuba (12ml) w ciemnym, różowiutkim kolorku (jak już wspominałam - Pink Indulgence). Od razu zapałałam do niego niechęcią, bo w takich barwach szczególnie dobrze się nie odnajduję. Ku mojemu zaskoczeniu, na ustach prezentuje się o wiele, wiele ładniej. Pomimo dość sporego jak na błyszczyk krycia, daje piękny, nienachalny odcień różu, idealnie pasujący do delikatnego makijażu oczu.


Sama formuła kosmetyku bardzo mi odpowiada: nie lepi się nadmiernie, naprawdę długo trzyma się na ustach (no super szok jak na błyszczyk Avonu :P) i pięknie błyszczy, a przy tym nie ma obleśnego brokatu czy innych drobin! Problematyczna jest tylko jego kosmicznie wielka szczota, którą ciężko precyzyjnie pomalować usta. Ale co tam, dla niego przemęczę się przed lustrem!

Ależ tu się avonowo zrobiło, muszę chyba zacząć pokazywać produkty innych marek... Tylko co poradzić na to, że to co akurat z Avonu mam zwyczajnie się sprawdza i jest naprawdę wporządku? :)

poniedziałek, 24 września 2012

trzeci makijaż!

Taki jesienny, mocniejszy... Bałam się, że srebrny eyeliner będzie się gryzł ze złotym cieniem na powiece, ale chyba nie jest najgorzej, nie? :)


Górna powieka:
  • cielito złotawy cień  z paletki Maybelline z serii Expert Wear Duo (chyba już nieistniejąca) w kolorze 10 Cashmere Brown,
  • cień Inglot AMC Shine nr 103
  • brąz z paletki Sleek Au Naturel
  • granat z paletki Sleek Storm
  • żelowy eyeliner Essence nr 05 Miami's Ink
Przestrzeń pod brwią:
  • biały cień z paletki Sleek Au Naturel
Dolna powieka:
  • kredka Avon Glimmerstick Diaomnds w kolorze Twilight Sparkle
  • cień Inglot AMC Shine nr 103
  •  granat z paletki Sleek Storm
Rzęsy:
  • Avon Super Shock
  • Essence I Love Extreme

niedziela, 23 września 2012

Lakier KOBO Professional nr 12 Lisboa i top coat Catrice :)

Dziś o moich najnowszych nabytkach :)

Nie jest fanką malowania paznokci, ale z powodu ich nadmiernej łamliwości, której niczym nie mogę zwalczyć, utwardzam je w sztuczny sposób. Najpierw kładę warstwę odżywki Eveline (diamentowej), następnie lakier i na wierzch top coat przyspieszający wysychanie lakieru. Bohaterami tego posta będzie lakier firmy KOBO w kolorze Lisboa oraz top coat Catrice.

Zacznijmy od tego drugiego. Jest to mój pierwszy specyfik tego typu, więc nie mam porównania, niemniej jednak jestem z niego bardzo, ale to bardzo zadowolona :) Nadaje paznokniom piękny połysk i znacząco przyspiesza schnięcie, pazurki są suche po paru sekundach :) Zdecydowanie go lubię, chociaż w mojej opinii wadą jest dość wąski pędzelek, przez co trzeba kilkakrotnie maziać paznokieć, aby pokryć całą jego płytkę. Ze względu na to, że kosmetyk ma bardzo lejącą konsystencję, trzeba także uważać, aby nie pobrudzić skórek.

Lakier ma piękny beżowy, lekko brzoskwiniowy kolor. Generalnie jest wporządku, ale również ma maleński pędzelek i nałożenie go równomierną wartsrwą na paznokciu graniczy z cudem. Pozostawia smugi i prześwity. Chyba najlepiej przentują się 3 warstwy, choć niekiedy nawet to nie pozwala na dokładne pokrycie paznokcia. Trzyma się u mnie jakieś 3-4 dni, potem delikatnie zaczyna się przycierać i odpryskiwać. Lubię głównie ze względu na kolor, osobiście wolałabym szerszy pędzelek.

Pozdrawiam :)

piątek, 21 września 2012

Avon - czego warto spróbować?

Do kosmetyków sprzedawanych przez konsultantki podchodzę niejako z dystansem, zapewne jak sporo osób. Opinie są różne, bardzo często niepochlebne. Z Oriflamem wiele do czynienia nie mam, na obecną chwilę nie posiadam żadnego ich produktu, ale chciałam szepnąć parę słów o Avonie i tych kosmetykach, na które warto zwrócić uwagę i korzystając z promocji wypróbować.

Od razu uprzedam, że opiszę tutaj tylko wybiórczą część oferty tej firmy, nie dlatego, że całą resztę uważam za nic niewarty bubel, ale dlatego, że te stosowałam, wypróbowałam i się sprawdziły. Zatem do dzieła!

1) Seria Planet Spa

Od razu uprzedzę, że moje pojęcie serii "Planet Spa" zawęża się do pielęgnacji stóp i dłoni. Bardzo lubię te kremy, mam mały zapasik i narazie nie zmienię na żadne inne :) Są treściwe, głęboko nawilżają, a jednocześnie szybko się wchłaniają i nie tłuścimy dłońmi wszystkiego do okola (rzecz jasna, po odczekaniu paru chwil). Stosuję je na noc, a rano ręce i stopy są wciąż odżywione i delikatne w dotyku. 

Dziewczyny na innych blogach chwalą sobie także maseczki - ja z nimi do czynienia nie miałam, głównie dlatego że moja cera jest dość problematyczna i posiłkuję się w znacznej mierze dermokosmetykami, ale myślę, że fankom tego typu pielęgnacji twarzy mogą się spodobać.

2) Perfumy i wody toaletowe

Cieszą oko, bardzo lubię oglądać te flakoniki ;) Pomimo tego, że nie są zatrważająco trwałe (nie ma co oczekiwać, że będą trzymać się tyle co Armani, D&G czy Escada), to naprawdę udane produkty. Przede wszystkim Avon postarał się o ciekawe zapachy. Nie kontrowersyjne, ale uniwersalne i przyjemne. Według mnie, doskonale nadają się na prezent, nawet jeśli nie wiemy dokładnie jaki zapach lubi obdarowywana osoba. Przedział cenowy jest bardzo różny, spektrum wyboru jest więc bardzo szerokie, każdy zanjdzie coś dla siebie :)

3) Szminki

Moje ulubienice :) Skupiam się głównie na serii UCR, czyli podstawowej marce Avonu. Są naprawdę bardzo wporządku, nie wysuszają ust, nie zbierają się nieestetycznie w kącikach czy szczelinach warg, bardzo lubię ich używać. Mi osobiście najbardziej pasują maty, trzeba pamiętać o tym, że wszelkie serie w tylu "jakieśtam złoto" są naszpikowane grubymi drobinkami brokatu, tych w większości się pozbyłam, chyba przypadną do gustu nastolatkom. Nieźle peelingują ;) Trwałość mają przeciętną, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza.

4) Tusze do rzęs

Nie próbowałam innych niż z silikonową szczoteczką, wszystkie teoretycznie pogrubiające. I właśnie za te szczoteczki je lubię. Doskonale rozczesują, uwielbiam je do dziennego looku. Nie pogrubiają jakoś szałowo, ale nie oczekiwałam tego, na konkretne pogrubienie mam inny sposób ;)

5) Kredki do oczu

Nie ma o czym mówić, towar eksportowy Avonu ;) Oczywiście bezkonkurencyjne są SuperShock (ahhh, mogliby wprowadzić więcej kolorów...), a ja przepadam jeszcze za glimmerstickami. Warto!

6) Żele pod prysznic "Senses"

Stawiam na nie z kilku powodów. Po pierwsze, często są na nie bardzo korzystne promocje, warto je zatem zamówić. Dostępne są w dużych litrażach (500 i 750 ml), są bardzo wydajne i przy użytkowaniu przez całą rodzinę i starczają na baaardzo długo. No i oczywiście mają spory wybór zapachów. Mnie często jeden zapach się nudzi, a tu mam mozliwość przebierania w nich jak sroka ;) Nigdy nie doświadczyłam z ich strony nic złego, chociaż osobiście chronię przed nimi okolice intymne, bo potrafią piec ;)

7) Błyszczyki
Kolejne mazidełka do ust :) Właściwie nie przepadam za najbardziej chyba popularną serią Glazewear, która w mojej ocenie jest zupełnie nieudana ;) Jednakże te widoczne na zdjęciu są godne polecenia. Ukochałam sobie zwłaszcza "Uwodzicielskie nawilżenie".

Ot i tyle, długaśny post ywszedł, ale może się Wam przyda :)

Dopisałybyście coś do mojej listy? Podzielcie się wrażeniami :)

środa, 19 września 2012

moja kolekcja sypkich cieni do powiek :)

Jest dosyć skromna przyznam szczerze... Ale jakoś za pigmentami nie przepadam, wole cienie w kamieniu :) Niemniej jednak często się zdarza, że kolorystyka cieni sypkich odpowiada mi znacznie bardziej, niż tych tradycyjnych... Czaję się na kilka sztuk z Inglota ;) Ale od początku:


Tak prezentują się w opakowaniach (niestety przy flashu, więc kolory nieco wypaczone...). Od góry od lewej idąc mamy:

1) Golden Rose Classics Loose Eyeshadow w kolorze 11 (użyty na dolnej powiece w TYM <klik!> makijażu) - fiolet z drobinkami, po roztarciu słabo widoczny, więc do wykonania mocniejszego makijażu, trzeba go sporo nałożyć (4,5 g),
2) Lily Lolo Mineral Eye Colour w kolorze Green Opal - przepiękna jasna zieleń, naszpikowana zielonkawymi i złotymi drobinkami, bajecznie mieni się na oku. Pigmentacja bardzo dobra, trzeba uważać, żeby z nim nie przesadzić (2,5 g),
3) L'Oreal HIP w kolorze 914 - nietuzinkowy kolor, głęboki brąz mięniący się na zielono, niebiesko, bardzo mocno napigmentowany, lubi się osypywać. Dość grubo zmielony, co mnie osobiście trochę przeszkadza, ale kolor naprawdę udany (1,5 g),
4) KOBO Pure Pearl Pigment nr 501 Violet Blush - perełka opalizująca na filoetowo - różowo, niby nic specjalnego, ale cieszy oko :) (6 ml)
5) W7 Carnival Dust nr 08 SParkle Marine - morski, seledynowy odcień z drobinkami, stosuję go głównie na dolną powiekę, dla podkreślenia tęczówki,
6) Inglot Ozdoby do ciała nr 56 - bez Duraline, lub podobnego utrwalacza ani rusz. Kupiłam go z myślą o ubiegłorocznym sylwestrze i spisał się znakomicie :) Połyskujący na złoto pyłek, przepiękny!


Zdjęcie udało się zrobić bez flasha, więc dobrze oddaje kolory :)

wtorek, 18 września 2012

Bielenda - krem ochronny SPF 50

Dzisiaj słów kilka o produkcie, który (z tego co mi wiadomo) dostępny jest jedynie w gabinetach kosmetycznych. Mowa o kremie ochronnym Bielendy z serii Professional, o wysokim filtrze UV (50), kierowanego do cery wrażliwej, z bielactwem, czy po zabiegach depigmentacyjnych. 

Tubka zawiera 125 ml, jest go więc bardzo dużo, mnie i mojej mamie starczył na jakiś rok (zimą przerzucałyśmy się na inne kremy, tego używałyśmy głównie podczas ciepłych, słonecznych miesięcy). Krem jest dość gęsty i sprawia wrażenie ciężkiego, jednakl szybko się wchłania, więc z powodzeniem można stosować go pod podkład.


Naprawdę dobrze odżywia i nawilża skórę, nie bieli jej, doskonale chroni przed słońcem. Nie zapycha porów, ja jestem z niego bardzo zadowolona :) Nie twierdzę, że jest niezastapiony, czy jedyny w swoim rodzaju, ale napewno wart uwagi.

Zapłaciłam za niego chyba około 90 zł, ale nie wiem czy taka jest cena standardowa. Nie znam się na składach produktów, dlatego poniżej podaję (ręcznie przepisałam, katorga :P) dla zainteresowanych. 

Skład: Aqua (water), Ethylhexyl Methoxycinnamate, Octocrylene, Methylene Bis-Benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol, Butyl methoxydibenzoylmethane, , C12-15 Alkyl Benzoate, Glyceryl Stearate, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-18, Polyacrylamide/C13-14 Isoparaffin/Laureth-7, Butyrospermum Parkil (Shea Butter), Ethylhexyl Stearate, Sodium Hyaluronate, Boswellia Serrata Gum, Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Dimethicone, Dipropylene Glycol, Propylene Glycol, Decyl Glucoside, PEG-100 Stearate, Xantan Gum, Citric Acid, 2-Bromo-2-Nitropropane-1, 3-Dlol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Butylparaben, Isobutylparaben, Parfum (Fragrance), Liliai, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool

poniedziałek, 17 września 2012

Makijaż nr 2 :)

Tym razem na fioletowo, zmalowany w gorączce ;)


Powieka ruchoma:
  • baza pod cienie Kobo
  • kredka Astor Artist Kajal nr 090 Ebony
  • kredka Manhattan nr 11A
  • cień do powiek Bell z serii Pastel Palette Eyeshadow nr 2
  • cień Rimmel nr 214 Jet Black
Przestrzeń pod łukiem brwiowym:
  • cień w kredce Miss Claire nr 72
Wewnętrzny kącik:
  • cien Inglot AMC Shine nr 120
Dolna powieka:
  •  kredka Astor Artist Kajal nr 090 Ebony
  • kredka Yves Rocher nr 896 Violet Satin
  • cień sypki Golden Rose z serii Classics Loose Eyeshadow nr 11
  • cień Rimmel nr 214 Jet Black
Linia wodna:
  •  kredka Manhattan nr 11A
Rzęsy:
  • Avon Super Shock
  • Essence I Love Extreme

niedziela, 16 września 2012

Podkład mineralny Lily Lolo

Od jakiegośczasu jestem posiadaczką podkładu mineralnego Lily Lolo. Nigdy wczesniej nie miałam do czynienia z podkładem innym niż w postaci fluidu, w związku z tym nie mam porównania, niemniej jednak chcę podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.

Produkt ten kupiłam w zeszlym roku z myślą o lecie. Chciałam czegoś lekkiego, co pozwoli skórze oddychać i nie zapcha jej. Taki miał być właśnie ten podkład mineralny - mój w odcieniu Popcorn.


Plastikowy słoiczek z sitkiem zawiera 10 g produktu. Wydajność jest w porządku, nakładałam go wyłącznie pędzelkiem. Podkład daje średnie krycie, ładnie wyrównuje koloryt i wygładza skórę.


Na zdjęciu wygląda, jakby nałożył się nierówno, ale kiedy spoglądam w lustro, nawet z bardzo bliska, wogóle tego nie widać. Nie wiem czy obiektyw przekłamuje, czy może ja mam problemy ze wzrokiem ;) Niemniej jednak efekt jest bardzo przyjemny dla oka, buzia nie wymaga przypudrowania.

Jest jednak kilka "ale"...

1) W moim przypadku nie sprawdził się on nakładany na krem z filtrem - a podczas lata stosuję tylko kremy chroniące przed słońcem. Cała idea podkładu mineralnego stosowanego latem upadła...,
2) W związku z tym obrzydliwie się ważył, nie dało się go ponownie rozetrzeć, rozprowadzał się nierównomiernie,
3) Kiedy buzia się zaczynała świecić i usiłowałam zmatowić ją bibułką, podkład odbijał się na niej i znikał z twarzy,
3) Według mnie, można go nakładać na kremy o wyjątkowo lekkiej konsystencji, inaczej szybko się zważy, twarz będzie się świecić,
4) Nałożony na cięższy krem, a także podczas dnia, kiedy daje o sobie znać świecenie, podkład w dotyku sprawia wrażenie lepkiego - ohyda!
5) Uwidacznia pory, dla mnie to niewybaczalne.

Jednakże! Nałożony na lekki krem, który szybko się wchłania i nie zostawia tłustawego filmu na skórze zamienia się w zupełnie inny kosmetyk! Zachowuje się zupełnie inaczej, pięknie trzyma się cały dzień, absolutnie się nie waży, nie lepi, daje się z łatwością równo rozprowadzić na buzi. Jest wprost fantastyczny! Jedyny mankament to podkreślanie suchych skórek, nie w jakimś wielkim stopniu, ale posiadaczkom cery suchej może nie być z tym komfortowo.

Reasumując: podkład sprawdzi się nakładany wyłącznie na leciutkie kremy, będą z niego zadowolone zwłaszcza panie o cerze tłustej bądź mieszanej. Zwolenniczki kremów z filtrem będą musialy z niego zrezygnować. Jeśli więc latem nie stosujecie kremów z filtrem, możecie go śmiało zabrać na wakacje i stosować zamiast fluidu, korektora i pudru - sprawdzi się doskonale! Ja niestety mu podziękuję - miał być podkładem na lato, na zimę zwyczajnie nie jest mi w tej chwili potrzebny.


sobota, 15 września 2012

Krem rozjaśniający z Biochemii Urody

Dziś parę słów o kremie rozjaśniającym, który zamówiłam jakiś czas temu na stronie Biochemii Urody. Nie mogę powiedzieć, że produkt ten nie działa. Owszem, w gruncie rzeczy robi co ma robić, ale dla mojej cery to za mało i narazie będziemy musieli się rozstać.



Które z zapewnień producenta zostały w mojej opinii zrealizowane?
  • działanie antybakteryjne i przeciwgrzybiczne, przyspieszenie gojenia się wyprysków i stanów zapalnych skóry - owszem, ale w moim przekonaniu lepiej spisuje się tu zwykła maść cynkowa,
  • oczyszczanie porów i redukcja zaskórników - zdecydowanie nie, zastanawiam się nawet, czy nie zapycha...,
  • regulacja przetłuszczania się skóry - myślę że tu spisuje się całkiem nieźle, dzięki niemu przez okres letni moja twarz zachowywała się bardzo przyzwoicie ;) duży plus za to,
  • łagodzenie, zmniejszenie zaczerwienień - nic spektakularnego, zmiana jest widoczna, ale nie jestem przekonana, czy zawdzięczam to temu produktowi,
  • wygładzenie i poprawa kolorytu skóry - jak wyżej, mam wrażenie, ze moją skórę trochę przytkał i gładka wcale nie jest, chyba że po wizycie u kosmetyczki...,
  • wspomaganie redukcji przebarwień oraz blizn potrądzikowych - nie mam blizn, a co do redukcji zaczerwienień, to jak wyżej - niby coś się dzieje, ale szału nie ma,
  • nawilżanie i odżywianie skóry - jak najbardziej, tego nie można mu odmówić,
  • łatwe rozprowadzanie i zapewnienie dzięki temu uczucia gładkości - to chyba żart :) owszem, rozprowadza się łatwo, bo jest leisty, ale prawie wogóle się nie wchłania, jedyne uczucie jakie miałam po jego zastosowaniu to nie byłą gładkość, a łój na twarzy, krem jest nieziemsko ciężki...

A no właśnie, jego konsystencja zdecydowanie uniemożliwia aplikację kremu w dzień, nadaje się jedynie na noc. Dodatkowo pachnie wyjątkowo zniechęcająco (o ile się nie mylę dzięki zawartości oleju tamanu) - wali kurczakiem i to bardzo konkretnie... Kładąc się spać, odczuwałam lekki dyskomfort, bo nie dość, że wszystko kleiło się do twarzy, to jeszcze obłaziło zapaszkiem kurczaczka...

Bynajmniej nie mówię, że to zły produkt, o nie. Dla mnie jego działanie jest niestety za słabe, chyba pozostają mi wyłącznie produkty apteczne :(

piątek, 14 września 2012

Drobne zakupy :)

Rzadko kiedy wchodząc do drogerii jestem w stanie wyjść z niczym. Ostatnio jednak jakoś szczęśliwie się składa, że do sklepu nie jest mi po drodze ;)

Niemniej jednak raz udało mi się odwiedzić Naturę, wydać trochę grosza i wyjść z kilkoma nowymi zabawkami ;)

Wyrzuciłam rachunek, a nie pamiętam ile dokładnie kosztowała każda z tych rzeczy, ale zapłaciłam łącznie około 45 zł, więc koło dyszki za produkt ;)


1) szminka KOBO z serii Fashion Colour nr 104 English Rose. Na zdjęciu wyszła dość ciemna, a w rzecczywistości do brudny róż, stosunkowo jasny. Trochę przypomina mi osławioną Airy Fairy z Rimmela.

2) lakier KOBO z serii Colour Trends nr 12 Lisboa. Śliczny, cielisty kolor, zupełnie matowy. Jeszcze nie miałam do czynienia z lakierami Kobo, więc kupiłam kota w worku :)

3) lakier Catrice nr 800 Heavy Metallic. Obłędny metaliczny fiolet, mieniący się na złoto i hmmm... granat? róż? nie wiem, ale wygląda ciekawie :)

4) pomadka Nivea Vitamin Shake o zapachu malin i żurawiny. Zbiera pozytywne recenzje, a że kończy mi się mój Carmex w sztyfcie (wersja która barwi usta na różowo), to Nivea jązastąpi :) Jak dotąd pomadki Nivei oprócz zapachu nie wyróżniały się niczym szczególnym, może tym razem będzie inaczej :)

wtorek, 11 września 2012

Pierwszy makijaż! :)

Co powiecie na taką propozycję? Dzienny, lekki, ale wyrazisty :)


Powieka ruchoma:
  • baza Kobo
  • cień w kremie Lancome Couleur Glacee w kolorze Asphalt 2
  • cień Catrice nr 340 Ooops Nude Did It Again
  • kredka Astor Artist Kajal nr 090 Ebony
  • cień do powiek Rimmel nr 214 Jet Black
Załamanie powieki:
  • cień Vipera nr 80
Przestrzeń poniżej brwi:
  • cień w kredce Miss Claire nr 72
Linia wodna:
  • kredka Manhattan nr 11A
Dolna powieka:
  • kredka Avon Glimmerstick Diamonds w kolorze Twilight Sparkle
  • cień Kobo nr 211 Lavender Blush
Rzęsy:
  • tusz Avon Super Shock

poniedziałek, 10 września 2012

Galenic Aquapulpe - żel krem nawilżający do cery normalnej i mieszanej

Ja coprawda jestem posiadaczką cery tłustej, ale pani w aptece wybrała ten produkt dla mnie, jako niezapychający i lekki. I jest absolutnie fantastyczny!


Przede wszystkim znakomicie nawilża. Jest leciutki, byłaskawicznie się wchłania, nie zostawia żadnego filmu na twarzy. Idealnie nadaje się pod makijaż. Nie rolował się na nim nawet karpyśny podkład Lily Lolo. W zasadzie Galenic to jedyny krem, na którym nieszczęsny podkład wyglądał ok, nie ważył się, nie rolował i trzymał długo mat.

Moja skóra w zasadzie na każdy nakładany na nią krem reaguje świeceniem. Z tym jest ianczej. Kiedy skończę tę tubkę, napewno pokuszę się o następną, bardzo polubiłam ten specyfik. A z ciekawości chyba zapoznam się z innymi produktami tej marki ;>

Zapłaciłam za niego ok. 50 zł w aptece. Tubka zawiera 40 ml produktu, jednak wydajność kremu jest duża. Z łatwością można pokryć całą buzię niewielką ilością mazidła. 

Tak tak tak, wreszcie produkt nawilżający dla mnie! :)

Avon UCR Białe Złoto - Platinum Pink

W ramach mojego swatchowiska ;) podsyłam Wam zdjęcia kolejnej szminki Avon z serii Ultra Colour Rich - Białe Złoto w kolorze Platinum Pink. Kolejnej nietrafionej w moim przypadku.


O dziwo na zdjęciach tego nie widać, ale ta szminka ma masę brokatowych drobinek .Czuć je na ustach, ale jeśli ktoś lubi peeling... ;) Jak wszystkie szminki UCR pięknie nawilża. Dodatkowo pachnie hmmm... cukierkami owocowymi? ;) Mnie ten zapach bardzo odpowiada.

Sam kolor jest półtransparentny, taki malinowy róż. Rzecz jasna mocno się błyszczy, ale takie było po prostu założenie producenta.

Ot i tyle, dla niej też poszukam nowego właściciela ;)

sobota, 8 września 2012

Cienie Kobo

Zachęcona barwną kolorystyką jakiśczas temu kupiłam sobie trzy cienie Kobo. Recenzje od użytkowniczek zbierały pochlebne, więc liczyłam na naprawdę fajny efekt na oku. A tu... kicha!

Od góry od lewej, najjaśniejszy kolor to numer 201 Iridescent Pink. Niebieski to 211 Lavender Blush, a ciemnoróżowy - 205 Golden Rose.

Główny zarzut jaki mam wobec nich, to fakt, że się rolują... Mimo bazy! Być może dzieje się tak z powodu ich nieco mokrej, jakby lepkiej konsystencji. Podobną mają cienie ze Sleeka, ale z nimi nie ma żadnego problemu... Nierównomiernie rozcierają się na oku, tworzą smugi i prześwity. Osobiście lepiej mi się je aplikuje syntetycznym pędzelkiem, ale szału nie ma. Przy aplikacji się osypują, ale mało które cienie tego nie robią, więc radzę sobie z tym. No i fatalnie się je rozciera. Są okrutnie tempe... Żałuję, że okazały się być takim bublem, bo kolory są piękne! Zużyję i nie kupię nigdy więcej, chyba że odkryję jakąś fantastyczną metodę na nie...

Niestety oświetlenie nie sprzyjało i zdjęcia są jakie są, nei oddają uroku tych kolorów.

Poniżej 201 Iridescent Pink. Najmniej udany z całej trójki. Jaśniutki róż, migoczący na fioletowo. Pięknie widać, gdzie nie udało sięgo rozetrzeć.


211 Lavender Blush. Chabrowy kolor z odcieniami fioletu. Dla niego znajdę zastosowanie na dolnej powiece - pięknie podkreśla tęczówkę.


205 Golden Rose. Ten najbardziej przypadł mi do gustu i spisuje się chyba najlepiej z nich wszystkich. Malinowy róż mieniący się na złoto, przepiękny! Poszukam jednak jego odpowiednika u innych producentów.


A Wy miałyście kiedyś te cienie? Też sprawiały Wam problemy?

piątek, 7 września 2012

Avon - Miami Party

Dziś słów kilka na temat avonowego śmierdziucha - Miami Party. Mała woda toaletowa wprowadzona do oferty podczas wakacji. Buteleczka zawiera 50 ml produktu i jest bardzo prosta w swoim wyglądzie, co mi zupełnie nie przeszkadza. W zasadzie nawet mi się podoba.


Produkt jest bardzo tani, bo w licznych promocjach w jakich jest dostępny kosztuje raptem koło 20 zł. Niemniej jednak jego zużycie jest naprawdę spore, bo... Ulatnia się po jakichś 15 minutach ;) Ja zdaję sobie sprawę, że wody toaletowe mają tendencję do szybkiego wietrzenia, ale to jest chyba jakiś rekord :P

Kupowałam go zupełnie w ciemno jeśli chodzi o zapach i trochę się przejechałam. Nie jest jakiś przeraźliwie śmierdzący, ale ja nie lubię tak wyraźnej i intensywnej nuty cytrusów w perfumach. A ta woda pachnie, jakby ktoś wycisnął do buteleczki mandarynkę i ją zakorkował. Nic innego tam nie czuję ;) a ponoć nuty zapachowe są tam następujące:

nuta głowy: kumkwat, pitaja, gorzki grejpfrut
nuta serca: fiołek alpejski, acai, lilia wodna
nuta bazy: bursztyn, piżmo, drewno tekowe, benzoin

Konia z rzędem temu, który je tam odnajdzie! ;)

czwartek, 6 września 2012

Lakier do paznokci Manhattan 55K

Nie przepadam za lakierami do paznokci. Najbardziej wkurza mnie zmywanie ich, czasochłonne dość zajęcie ;) Niemniej jednak z braku tego typu mazideł wybrałam się do drogerii i zaczęłam szperać po szafach. I tak odszukałam lakier, który uznałam za całkiem ładny - Manhattan z serii Lotus Effect w kolorze 55K. Pastelowy, jasny róż. Coprawda po nałożeniu na pazurki jakoś tak nabrał intensywości ;) ale myślę, że posiadaczkom ciemniejszej karnacji bardzo by odpowiadał, blade panie też mają szansę się z nim polubić :)


Lakier niestety robi prześwity, jedna warstwa z pewnością nie będzie wyglądać dobrze. Dwie już są wporządku, jednak jeśli ktoś jest wyjątkowo pedantyczny, proponuję dorzucić trzecią. Ja poprzestaję na dówch. Pędzelek jest spory, nie trzeba więc pięc razy zanurzać go w buteleczce, by umalować paznokieć. Nabiera dużo produktu i część trzeba strącić, żeby nie zalać całej płytki i palca :) U mnie trzyma się jakieś 3 dni, ale nie odpryskuje. Po porstu zaczyna przycierać się na końcówkach paznokci.

THE END :)

środa, 5 września 2012

tusze do rzęs - duet idealny :)

Witajcie! :)

Dziś postanowiłam opisać w jaki sposób tuszuję swoje rzęsy. Prawdę mówiąc nie wiem czy jest w tej metodzie coś odkrywczego, niemniej jednak myślę że warto o tym wspomnieć, szczególnie fankom intensywnego pogrubienia. Zatem do dzieła!

Poniżej przedstawiam Wam moje nagie oko ;)


A teraz po kolei. Pierwszym z tuszy, których używam jest Avon SuperShock. Nie będę szczególnie się nad nim rozwodzić. Jest to tusz pogrubiający i po nałożeniu kilku jego warstw wyraźnie rzęsy pogrubia, ale bez efektu "wow". Idealny do looku dziennego, nigdy nie miałam z nim problemów z odbijaniem, kruszeniem, czy mazaniem. Posiada silikonową szczoteczkę, które osobiście uwielbiam. Jedyny jego minus to wydajność - szybko się kończy (zasycha?).

Niemniej jednak w tym kroku w zasadzie nie chodzi o markę, ale o to, jaki efekt tusz daje na rzęsach. Musi je ładnie rozdzielać i nie może nakładać za dużo produktu. Rzęsy muszą być podkreślone i ułożone, to swoista baza pod tusz intensywnie pogrubiający. I do tego SS znakomicie się nadaje. Prawdopodobnie tak jak będzie się nadawać większość tuszy o silikonowych szczoteczkach i przyjaznej formule. Poniżej rzęsy po kilkukrotnym przeczesaniu szczoteczką, na która tusz nabrałam tylko raz:


Całkiem zgrabnie, prawda?

Zanim przejdę do kolejnego kroku przedstawię drugiego bohatera: równie sławetny Essence I Love Extreme. Ten tusz (posiadacz przeogromnej szczoty) niesamowicie pogrubia rzęsy, zdecydowanie tworzy look wieczorowy. Niemniej jednak łatwo nim pobrudzić pracowicie wykonany makijaż, jego tradycyjna szczoteczka posiada bardzo długie włoski. Oto jak prezentuje się on na oku (podobnie jak wyżej - kilkukrotne przeciągnięcie rzęs po jednorazowym nabraniu tuszu na szczotkę):


Ja natomiast używam ich razem. Po uprzednim podkreśleniu rzęs Avon SS, na dobrze rozdzielone i nieco już usztywnione rzęsy dokładam warstwę Essence I Love Extreme. Ważne, aby podczas nakładania tuszu pogrubiającego, tusz podkreślający nałożony już na rzęsy nie zdążył jeszcze całkowicie wyschnąc, unikniemy w ten sposób powstawania ew. grudek albo pajęczych nóżek ;) 

Efekt finalny:


Mnie bardzo odpowiada. A co Wy sądzicie? :)

wtorek, 4 września 2012

Avon Ultra Color Rich - Twinkle Pink

Dziś tylko swatch, bo na nic innego nie mam czasu, ale może się komuś kiedyś przyda :)

Pamiętacie jak mówiłam, że jeśli dobrze wybierzemy kolor szminki Avonu, to z całego produktu będziemy zadowolone? Dziś wstawiam potwierdzenie tej tezy. Wybrałam sobie odcień Twinkle Pink, który jest zimnym, ciemnawym różem, perłowy. Wogóle w nim nie wyglądam i będę musiała znaleźć mu nowy dom ;)


poniedziałek, 3 września 2012

L'Biotica - regenerujący krem do rzęs

Dziś kosmetyk, który ma chyba tyle zwolenniczek, ile przeciwniczek :) Krem do rzęs z firmy L'Biotica to jeden z najtańszych wspomagaczy rzęsowych na rynku, dostępny w aptekach za ok. 20 zł za tubkę. Opakowanie zawiera 10 ml wazelinopodobnej substancji, która według opinii producenta, powinna odżywiać rzęsy, stymulować ich wzrost już po 30 dniach stosowania. I ja się z tym zgodzę, częściowo ;)


Krem faktycznie odżywia rzęsy i powoduje ich wzrost (jasne, że nie mamy powiek owłosionych jak yeti, przez które nie przebija się nawet światlo słoneczne), w moim przypadku przybyło 1-2 mm, co mnie cieszy. Rzęsy przestały wypadać i stały się ciemniejsze, bardziej wyraziste. Ale nastąpiło to nie po jednym miesiącu, tylko po trzech. Były to trzy miesiące regularnego stosowania, co wieczór, bez żadnych przerw. I efekt jest, ale trzeba na niego czekać. 

Duży plus za to, że specyfik jest bardzo wydajny, starcza na ponad pół roku użytkowania (choć pod koniec robi się już jakby nieco bardziej wodnisty). Nie podrażnia oczu, jeśli nałożymy go za dużo i dostanie się do oka, może ew nam "zamazać" widok, wystarczy przetrzeć oko, aby pozbyć się tego efektu. 

Napewno jest to specyfik dla cierpliwych. Jeśli oczekujecie niemal natychmiastowej zmiany, musicie sięgnąć po coś lepszego. I chyba najlepiej będą się z nim czuły panie samotne :P Po nałożeniu oko może wyglądać jak zaropiałe, takie obślizgłe i mokre :D Jeśli więc ktoś w sypialni na nas czeka, radziłabym wejść przy zgaszonym świetle i zasłoniętych oknach :D

Tyle ode mnie :)))

niedziela, 2 września 2012

Usta na codzień: Sally Hansen Lip Inflation i Maybelline Color Sensational

Na codzień moje usta można zobaczyć w zasadzie w dwóch wersjach kolorystycznych. Lekko różowej, za pomocą avonowej Ultra Colour Rich, o ktorej pisałam tu <klik!>, oraz w odcieniu nude, o którym dziś kilka słów opowiem.

Drugą ze szminek, która zawsze gości w torebce jest Maybelline Color Sensational numer 715 - Choco Cream. Muszę szczerze przyznać, że chyba nie do końca trafiłam z odcieniem i traktuję ją nieco po macoszemu - używam by zużyć, a nie dlatego, że ją lubię. Choć nie ukrywam, że czasem pasuje mi bardziej do codziennego wyglądu niż Avon.

Mam wrażenie, że jest dość tępa. Niekiedy trzeba wcześniej nałożyć pomadkę ochronną, aby dobrze wyglądała na ustach. Trwałość jest standardowa, niczego więcej nie oczekiwałam i uważam, że tu jest ok. Nie ma właściwości nawilżających, ale też nie wysusza, krzywdy więc nie zrobi. Pachnie jakoś tak sztucznie, ni to kakao, ni orzech... Mnie zapach nie przeszkadza. Chyba jedynie przez nietrafiony kolor niespecjalnie ją lubię i wyczekuję momentu, kiedy wreszcie uda mi się ją zużyć ;)


Jak już wcześniej wspominałam, pomadka nie nawilża. Jeśli więc kondycja moich ust wymaga reanimacji, a nie mam pod ręką bezbarwnego sztyftu ochronnego, wspomagam się błyszczykiem. Jest to Sally Hansen z serii Lip Inflation w kolorze Sheer Blush. Jest to odcień nude z zatopionymi maleńkimi, złotymi drobinkami, bardzo ładny i elegancki kolor. Pachnie gumą owocową i kamforą. Jest nieco klejący i mrowi, zapewne z racji faktu, że to blyszczyk powiększający usta. Nigdy jakoś nie przyjrzałam się tym jego właściwościom, chcę tylko by nawilżał i nabłyszczał usta i robi to znakomicie. Trzyma się całkiem nieźle i naprawdę lubię ten produkt :)


Jak już wspominałam, używam tych produktów razem, w związku z tym poniżej zaprezentuję efekt, jaki dają nałożone jeden po drugim :)


Ot i tyle ode mnie na dziś :) Pozdrawiam!

sobota, 1 września 2012

porównanie baz pod cienie: Kobo i Artdeco

Dziś małe porównanie dwóch bardzo zbliżonych do siebie produktow. Mowa o bazach do powiek firmy Kobo i Artdeco. Zatem po kolei:


1. Przedłużanie trwałości cieni

Nie widzę różnicy. Jesna i druga baza spisują się bardzo dobrze. Kolory cieni wydobywają również równie dobrze. 

2. Konsystencja

Kobo nieco bardziej satynowa, miękka. Artdeco bardziej twarda, lepiej mi się na niej rozprowadza cienie, nadmierna ilość Kobo może doprowadzić do rolowania i smug.

3. Zapach

Artdeco pachnie męskimi perfumami ;) A Kobo ma taki słodkawy, chemiczny zapach kosmetyku. Nic szczególnego, nie ma to zresztą większego znaczenia.

4. Wydajność

Bardzo zbliżona, być może Kobo ma nieco mniejszą, ze względu na delikatną, miękką konsystencję.

5. Cena i dostępność

Artdeco to ok. 40 zł w Douglasie. Kobo około 15 w drogeriach Natura.

6. Opakowanie

Jednakowe - niewielki słoiczek. Problematyczne dla dziewczyn z długimi paznokciami. Zarzut niehigieniczności uważam za absurdany, przed robieniem makijażu chyba każdy myje ręcę, nie? :) A bazy w ciągu dnia się nie dokłada...

Bazy są naprawdę bardzo podobne, choć ja mimo wszystko chyba wolę Artdeco. Być może przez jej zapach ;) Słyszałam o zasychaniu Kobo, ale mojej się to jesczze nie zdarzylo, a mam ją jakieś 4 miesiące z hakiem :)

Używalyście którejś? Co sądzicie?