poniedziałek, 29 października 2012

październikowe denko

Do końca miesiąca nie przewiduję innych zużyć, więc wrzucam to, co udało mi się skończyć w październiku. Wiele tego nie ma, ale przynajmniej więcej niż we wrześniu ;)

  1. Jedwab Biosilk - obecnie na zużycie czeka Joanna, więc Biosilka nie odkupię, w przyszłości pewnie mi się zdarzy, bo go lubię :) pisałam o nim tu <klik!>
  2. Żel do mycia twarzy Vichy - dobrze oczyszczał, ale w mojej ocenie przesuszał i dawał uczucie ściągnięcia skóry. Niekoniecznie dla mnie, nie kupię go już więcej. Obecnie testuję La Roche - Posay, ale ten niestety słabo oczyszcza. Może wrócę do Iwostinu? Jeszcze się nie zdecydowałam :)
  3. Balsam do ust Carmex - bardzo go lubię, działa fantastycznie, stosuję na noc. Obecnie w użyciu mam Tisane, ale nie wykluczam powrotu Carmexu.
  4. Krem rozjaśniający z Biochemii Urody - działał ok, ale to uczucie na twarzy... bueeeeee, nigdy więcej ;) pisałam o nim tu <klik!>
  5. Podkład Lily Lolo - robiłam jego recenzję. Jest wporządku, ale nie dla mnie, nie odkupię go, a już napewno nie za tę cenę. Pisałam o nim tu <klik!>
  6. Krem matujący Jadwiga - porządny kosmetyk, gdyby nie to że mam zapas specyfików do twarzy, pewnie bym po niego sięgnęła. Narazie jednak nie będę robić zakupów, ale kto wie co przyszłość przyniesie :) pisałam o nim tu <klik!>
  7. Korektor ArtDeco - nie miał jakiegoś powalającego krycia, ale nie mogę na niego narzekać - nie wysuszał, nie zbierał się w zmarszczkach i załamaniach, trzymał ładnie cały dzień. Narazie wciąż szukam produktu dla siebie. Muszę jednak w pierwszej kolejności skończyć roll on z Garnier, któego szczerze nie lubię ;)

Haaaa, coraz lepiej mi idzie to denkowanie ;)

piątek, 26 października 2012

niespodziewajka z Holandii i mój pierwszy płyn micelarny! :D

Zacznijmy od niespodziewajki, bo jest znacznie bardziej ekscytująca :D

Przywędrowała do mnie z Holandii razem z siostrą, na którą zawsze można liczyć, zwłaszcza w materii prezentów kosmetycznych :D Mnie jakoś nigdy nie składa się do odwiedzenia wrocławskiego MACa, być może dlatego, że do C. H. Magnolia mam najdalej spośród wszystkich centrów handlowych. Tym bardziej radośnie przyjmuję fakt, że zostałam wyręczona :) W moje rączki trafił cień w kolorze Fresh & Mint, piękne i delikatne, drobinkowe odcienie fioletu (lawendy?) i miętowej zieleni. A do tego moje pierwsze w życiu kępki sztucznych rzęs :D

Prawdę mówiąc nie wiem jakiego rtozmiaru są te rzęsy, jakoś nie mogę się dopatrzeć niczego na opakowaniu, ale obstawiałabym krótkie albo średnie. Aż szkoda będzie mi ich używać! :D

W niespodziewajce znalazł się również tusz do rzęs! 

Lush Lash Mascara, bo taka jest jego nazwa, powiększyła moją skromną kolekcję produktów UD (rzecz jasna za pomocą siostry, bo w Polsce tej marki nigdzie nie ma...), w której do tej pory gościły jedynie paletka NAKED i kredka do oczu :D Jeszcze jej nie otwierałam, żeby nie wpuścić powietrza, bo muszę wykorzystać te tusze, które już zostaly otwarte. A potem hulaj dusza piekła nie ma! :D

A teraz przejdźmy do szarej codzienności ;) Choć jak by nie patrzeć płyn micelarny, o którym opowiem, też jest niespdoziewajką, tyle że od mamy :D Zaiste ciekawa to rzecz, że mama zamiast zwykłego płynu do demakijażu zgarnęła do koszyka micelarny, bo ona raczej nie wychyla się poza swoje standardy :D

Nigdy nie miałam żadnego tego typu kosmetyku, więc nie mam porównania, ale mam nadzieję, że moja opinia nie będzie z księżyca ;)

Oto płyn Dermiki, przeznaczony do cery suchej (ja mam tłustą, ale widać mamie było wszystko jedno: płyn to płyn, nie? :D). Jak widać zapakowany jest w całkiem sympatycznie wyglądającą buteleczkę, opatrzoną kwiecistym wzorkiem, jako że płyn jest niby różany. Nie wiem ile w tym prawdy, bo różą napewno nie pachnie - po mojemu, to śmierdzi oponami ;)

Ja oprócz tego, że używam go do demakijażu, stosuję go również rano, zamiast żelu do twarzy czy środków mydłopodobnych - przecieram nim twarz nim nałożę makijaż - naprawdę fajnie odtłuszcza i zdecydowanie nie wysusza i nie ściąga skóry.

Z demakijażem radzi sobie nieźle (nie używam wodoodpornych kosmetyków), męczy się trochę bardziej z dużą warstwą tuszu bądź eyelinerem Essence. Używam go dość często, a stosuję od jakiegoś miesiąca (?) i została mi jakaś 1/4 buteleczki. Narazie odkupiony nie zostanie, bo na swoją kolej czekają inne. Ale kto wie, kto wie, może właśnie ten okaże się ulubieńcem? :)

czwartek, 18 października 2012

znów zakupy? :/

Ja mam nadzieję, że w tym miesiącu już nic więcej nie kupię... Albo w zasadzie do końca roku... Ile można? Ale jak tu się oprzeć, kiedy tyle rzeczy się podoba :) No ale przejdźmy do sedna:

1) Pomadka Rimmel Kate Moss nr 101 - matowy, dość ciemny, brudny róż. Mam ostatnio fazy na maty, pomadek z drobinkami ani perłowych nie używam. Może mi się odmieni ;) Ta wydaje się być fantastyczna na jesień, ma naprawdę ciekawy kolor.... Nie sądziłam, że kiedyś polubię Rimmela ;)
2) Pomadka Rimmel Kate Moss nr  14 - teoretycznie odcień nude, choć ja bym powiedziała, że już wpada w bronz, bo jest mocno napigmentowana i nałożona na usta nabiera ciemniejszego koloru
3) Woda perfumowana Avon City Rush by Milla Jovovich - taaaak, jestem zbieraczem :) ale u mnie się nic nie marnuje ;) zdecydowanie zapach na wieczór i w mojej opinii jeden z ciekawszych wydanych przez Avon w ostatnim czasie.
4) Kredka do oczu Avon Glimmerstick Diamonds w kolorze Golden Diamond - jasnozłota, bałam się że będzie kupką brokatowych drobinek, ale na szczęście nie jest. Pięknie rozświetla
5) Błyszczyk Manhattan Water Flash w kolorze 56C - w zasadzie do szafy Manhattanu zaglądnęłam w poszukiwaniu zupełnie czegoś innego. Ale trafiłam na ten błyszczyk, którego kolor aparat raczyłwypaczyć ;) Tak naprawdę jest to delikatny róż wpadający w brzoskwinkę, a nie żadna landryna :) śmierdzi fermentem albo winiakiem, ale Manhattany chyba tak mają :P

Ha! Mam trochę materiału na recenzje, uzbierałam nawet sporo denka no i tag! Będę miała co robić :) Tylko odrobina czasu by sięprzydała :)

Ależ mi ten City Rush ładnie pachnie... :)

piątek, 12 października 2012

zakupy z mamą! :D

Najfajniejsze są zakupy, gdy nie trzeba za nie płacić :D Mnie poszczęściło się wczoraj i mama sama zatargała mnie do Sephory i apteki, w celu nabycia kilku gadżetów :D Rzecz jasna skorzystałam (ale tylko troszkę :P) i stałam się posiadaczką kilku nowych produktów do pielęgnacji twarzy. Jakos na kosmetyki kolorowe nie miałam ochoty (sic!). Może kiedyś uda mi się ją wyciągnąć do MACa i będzie równie szczodra... :P

Tym oto sposobem pojawiły się u mnie: 
  • woda termalna z La Roche - Posay - jeszcze nigdy nie używałam żadnej z wód termalnych, ta będzie pierwsza. Zamierzam stosować na rano, jako że z rana nie używam żelu do mycia twarzy. Będę ją więc przemywać płynem micelarnym i tą wodą właśnie :)
  • Bioderma Sebium Pore Refiner - taaaak, to jest to co zdecydowanie chciałam mieć! Nnie mogę się doczekać aż zacznęużywać :)))
  • pomadka Tisane - mam wersję słoiczkową, ale zwyczajnie potrzebowałam sztyftu do torebki. Skorzystałam więc z okazji i jest :)
  • próbka płynu micelarnego Bioderma Sensibio - cieszę się, że pani w aptece mi ją dała, też chętnie spróbuję :) ja generalnie płynu micelarnego używam dopiero od paru dni (jest to Dermika, w zapasie mam jeszcze AA), jeśli sama idea takiego kosmetyku przypadnie mi do gustu, to może zagości u mnie na stałe :)
  • próbka kremu na trądzik Bioderma Sebium AKN - pewnie przetestuję i zapomnę, narazie nie przewiduję wielkich zmian w pielęgnacji mojej cery ;)
  • próbka złuszczającego żelu do mycia twarzy Bioderma Sebium Gel Commant - ten produkt mnie bardzo ciekawi, szukam dobrego peelingu i być może będzie to ten
  • pędzelek do oczu Sephora Professionnel nr 23 - idealny w wewnętrzny kącik, do nieco precyzyjniejszego nakładania cienia
  •  pędzelek do oczu Sephora Professionnel nr 14 - kupiłam z myślą o rysowaniu nieco grubszej linii na dolnej powiece.
Od lewej: nr 23 (szerokość włosia 0,5 cm) oraz 14 (szerokość włosia 0,7 cm)

I to tyle :) Sama jestem ciekawa tych wszystkich produktów, na kilka naprawdę liczę. 

Chyba zrobię notkę o najobrzydliwszych szminkach jakie posiadam. Mam kilka kandydatek, któe najchętniej zwodowałabym w śmietniku, ale jakoś walczę i szukam na nie sposobu :P

środa, 10 października 2012

peeling do ciała Adi Beauty - Kosmetyki z Morza Martwego

Nigdy nie miałam do czynienia z kosmetykami z Morza Martwego, żadnej z firm takowe oferujących. Scrub do ciała, którego mam możliwość ostatnio używać jest więc moim pierwszym. Wyprodukowała go firma Adi Beauty (we Wrocławiu stoiska są w Arkadach i Magnolii). Zapach który posiadam nosi nazwę "Sexy".

Plastikowy słoiczek zawiera 370g produktu, a kosztuje jakieś 80 zł. Całkiem sporo, ale chyba porównywalnie to The Body Shop. A od peelingu TBS jest moim zdaniem lepszy :)

Peeling zaweira masę grubych drobinek solnych, które w miarę upływu czasu rozpuszczają się na ciele. Zawiera również olejek, który przed użyciem należy dokładnie zmieszać w opakowaniu. Olejek rzecz jasna pełni funkcję nawilżającą, którą to zresztą spełnia doskonale. Zapach jest owocowy, słodko kwaśny. Przywodzi mi na myśl takie dropsy pudrowe ;) Jest znacznie mniej agresywny i wyczuwalny niż TBS, to jakby lekka mgiełka aromatu na ciele, która utrzymuje się aż do następnego dnia.

Według zaleceń producenta nie należy trzymać peelingu na ciele dłużej niż minutę, ponieważ może dojść do podrażnienia skóry (ostatecznie zawiera przecież sól). Prawdę mówiąc ja odczuwałam delikatne mrowienie od razu po nałożeniu, ale po zmyciu nie widziałam żadnych zaczerwienień czy podrażnień. Za to moja mama, któa trzymała go dłużej niż to zalecane, takowych się dorobiła ;)

Uwielbiam go za to uczucie gładkości i nawilżenia po zastosowaniu, oraz piękny zapach, aktualnie to mój numer 1 :)

wtorek, 9 października 2012

jesienny makijaż na dzień...

Jak ja nie lubię, gdy robi się zimno :( Czemu wiosna i lato nie mogą trwać cały rok...

Ostatnimi czasy maluję się w jeden tylko sposób. Chyba że najdzie mnie ochota na coś innego, ale kiedy nie chce mi się nic mądrego tworzyć, na moich oczach goszczą cieliste kolory w połączeniu z szarością. Wygląda to naprawdę fajnie przy upiętych włosach i połyskujących, bladoróżowych ustach.


Jest bardzo zbliżony do pierwszego makijażu, jaki tu wrzucałam, ale przez to, że nie ma w nim żadnych mocniejszych kolorów, chyba bardziej nadaje się na jesienne dni. 

Powieka ruchoma:
  • baza Kobo
  • cień w kremie Lancome Couleur Glacee w kolorze Asphalt 2
  • cień Catrice nr 340 Ooops Nude Did It Again
  • cień Manhattan Intense Effect 101K Slate Grey
  • eyeliner w żeu Essence 01 Midnight in Paris 
Załamanie powieki:
  • cień Manhattan Intense Effect 101K Slate Grey
Przestrzeń  poniżej brwi:
  • cień w kredce Miss Claire nr 72
Linia wodna:
  • kredka Manhattan nr 11A
Dolna powieka:
  • kredka Avon Super Shock kolor Silver
  • cień Manhattan Intense Effect 101K Slate Grey
Rzęsy:
  • tusz Avon Super Shock
  • tusz Essence I Love Extreme

poniedziałek, 8 października 2012

krem matujący marki Jadwiga

Dziś parę słów o kremie matującym firmy Jadwiga. Kupiłam go trochę w ciemno, na Allego (choć we Wrocławiu jest salon Jadwigi, więc pewnie tam też można go nabyć). W zasadzie nie spodziewałam się żadnego szału, tym milej kremik mnie zaskoczył :)


Jest dość mocno lejący, o szarawym kolorze. Konsystencja dość ciekawa, trochę jak starty chrzan ;) Zapach ma jednak przyjemny, jak normalny krem. Zamknięty jest w plastikowym słoiczku, które w żadnym stopniu nie uległo zniszczeniu (coprawda nie rzucałam nim, ani nie usiłowałam po nim deptać, ale mimo wszystko ciężko mu coś zarzucić).

Używałam go na dzień, bo wtedy zależy mi na utrzymaniu chociażby względnego matu na mojej twarzy. I muszę przyznać, że sprawdzał się fantastycznie! Użyty pod podkład nie dość, że przedłużał jego trwałość (mówię o moim kapryśnym Lily Lolo), to jeszcze powodował, że twarz nie wymagała użycia pudru w ciągu dnia. A to u mnie niespotykana sytuacja.

Jest wydajny, niewielka jego ilość wystarczy by pokryć całą buzię. Wchłania się szybciutko i nie powoduje żadnych problemów z rozporowadzaniem potem na nim podkładu. Absolutnie nie zatyka porów, po zmyciu makijażu twarz miała ujednolicony koloryt i zupełnie nie wyglądała na zmęczoną dniem. Nigdy mi się także nie zdarzyło, by cerę przesuszył. Jest naprawdę świetny :)

Polecam go Wam serdecznie, zwłaszcza że nie jest drogi, bo kosztuje ok. 20 zł za 50 ml. Problemem jest jednak dostępność, w głównej mierze trzeba polegać na Internecie :(

niedziela, 7 października 2012

moja szminka na jesień: Faberlic Volume & Luxury nr 4503

Ostatnio zmusiłam się do przeczesania moich zbiorów w celu posegregowania pomadek na te, które będą dobrze wyglądać jesienią (nie mam bladego pojęcia jakie są obecne trendy, noszę po prostu to, w czym czuję się dobrze), przy okazji odkrywając kilka sztuk, których jeszcze nie próbowałam. Tym sposobem trafiłam na szminkę z serii Volume & Luxury firmy Faberlic nr 5403.

Kiedy spojrzałam na sam kolor sztyftu, to trochęzmartwiałam, bo pomarańcz nie jest tym, co na mnie dobrze wygląda. Jednak po nałożeniu na usta okazało się, że pomadka jest bardziej brzoskwiniowo - różowa, choćstosunkowo ciemna. Zdjęcia niestety nie oddają tego w pełni :/ Na nich wygląda to raczej pomarańczowo właśnie.


Zdjęcie sztyftu i pierwsze usta od góry robione niestety z fleszem :/ Jak widzicie, wygląda na pomarańczową, wierzci mi jednak na słowo, że na żywo jest nieco inaczej.

Sama pomadka jest bardzo aksamitna, nie podkreśla żadnych skórek na ustach (a dziś wyjątkowo moje wargi nie są w najlepszej kondycji). Rozporwadza się jak masełko, nie wysusza. Nie jest hipertrwała, ale mało która szminka może się poszczycić większą trwałością niż przeciętna.

Szczerze żałuję, że zdjęcia tak wypaczają jej kolor :/ Poniżej zaprezentuję jeszcze ją razem z delikatnym makijażem oczu.

Pozdrawiam :)


sobota, 6 października 2012

świeżynki - perfumy i... szminka! :D

Po małej przerwie przynoszę Wam aktualizację moich zbiorów kosmetycznych ;) Żeby nie było, że tylko przybywa - zdążyłam już zużyć także kilka kosmetyków, które pokażę w październikowej edycji denka.

Tymczasem jednak przejdźmy do rzeczy:

Po lewej stronie widzimy nową szmineczkę z Inglota (moja pierwsza szminka z tej firmy, sama jestem jej ciekawa, bo w Inglocie upatrzyłam sobie jeszcze kilka kolorów ;)). Nie zdążyłam jeszcze jej użyć, więc wiele na jej temat nie powiem ;) Jej numerek to 40, piękny matowy róż wpadający nieco w koral. Zapakowana była w kartonik, jej opakowanie jest metalowe, czarne, klasyczne, eleganckie, według mnie. Zapłacilam za nią niecałe 27 zł.

Drugi gadżet, to prezent urodzinowy <3 Piękne, kobiece perfumy Diora Pure Poison. Nie umiem opisywać nut zapachowych, kompletnie się na tym nie znam, są dość ciężkie, doskonałę na zimę, albo na wieczór. Swoją drogą jeszcze nie znalazłam lekkich perfum u Diora ;)

Narazie tyle :)

poniedziałek, 1 października 2012

Pierwszy projekt denko :)

Nie jest tego dużo, ale zawsze to coś na początek! ;)


1) Puder fixujący Essence Fix & Matte - doskonały dla mojej cery, mam już kolejne opakowanie. Pomimo niesprzyjającego składu ja nie znalazłam do tej pory nic, co działałoby u mnie lepiej.

2) Serum kolagenowe Jadwiga - pięknie nawilża i wygładza, stosowałam pod makijaż, naprawdę fajny produkt. Chętnie kupię ponownie, gdy nadarzy się okazja.

3) antyperspirant Adidas Control - wporządku, narazie nie kupię, bo w kolejne czekają inne. Dobrze chronił przed potem (choć ja tam akurat wielkiej ochrony nie wymagam) i naprawdę przyjemnie, świeżo pachniał.

4) Woda toaletowa Avon Miami Party - bueeee, nie mój zapach, więcej u mnie nie zagości ;) (więcej pisałam o niej tu <klik!>)

5) Peeling do ciała The Body Shop - bardzo wporządku, polubiłam go i gdy zużyję inne produkty tego typu, chętnie sięgnę po niego znów (recenzja tu <klik!>)