czwartek, 31 stycznia 2013

tradycyjnie na koniec miesiąca - projekt denko :)

Oto moje zużycia tego miesiąca:

1) Żel pod prysznic Avon Senses (zapach Blissfull) - już kilka razy o nim pisałam w poprzednich denkach
2) Płyn micelarny Eveline Bio Hyaluron 4D - jeden z moich ulubieńców, zapewne do niego wrócę, kiedy wykończę wreszcie zapasy ;) pisałam o nim tu <klik!>
3) Płyn micelarny AA Ultra Odżywianie - zużyłam i raczej za nim nie zatęsknię, bardzo zniechęca mnie ta okropna lepkość twarzy po jego użyciu. Więcej o nim w tej notce <klik!>
4) Głęboko nawiżający szampon Biosilk - bardzo go lubię, choć znalazłam godne zastępstwo (i znacnzie tańsze ;)). Narazie nie przewiduję jego powrotu, ale kto wie, jeśli trafi się promocja... ;) Jego recenzja tu <klik!>
5) Głęboko nawilżająca odżywka do włosów Biosilk - podobnie jak szampon należy do moich ulubionych. Dla niej szukam jakiegoś następcy, narazie jej nie odkupię
6) Jedwab do włosów Joanna - bardzo w porządku :) coprawda nie widzę większej różnicy w działaniu między nim a jedwabiem Biosilku, ale Joanna jest zdecydowanie tańsza ;) mogłyby być jednak dostępne większe pojemności...
7) Woda toaletowa Avon Hawaiian Shores - nijaka i nietrwała, raczej mgiełka do ciała niż woda toaletowa. Żegnam.
8) Peeling do ciałą ADI Beauty - nie ma to jak moc Morza Martwego ;) same ohy i ahy, tylko jakoś nie widzę stoisk i nie mam możliwości odkupienia :/ moja opinia na jego temat w tej notce <klik!>
9) Bioderma Sebium Serum - bardzo fajnie złuszcza, ale nie należy przesadzać z ilością, żeby nie przesuszyć skóry. Pomocny w walce z trądzikiem przy skóze tłustej
10) Podkład Bourjois Healthy Mix - zupełnie nie dla mnie. Rozmazuje się i tworzy smugi przy nakładaniu, zupełnie nie trwały i do tego ta cena. Nieeee, nie mój typ ;)
11) Baza pod cienie KOBO - za tę cenę rewelacja :)

Trzymam poziom ilości moich zużyć ;) Choć jakoś nie udaje mi się zwiększyć procentowego udziału kolorówki w zawartości :P no, ale może przy okazji następnego denka! :)

wtorek, 29 stycznia 2013

Podkład Max Factor Miracle Touch - Liquid Illusion Foundation

Zacznę od tego, że podklad kupiłam na dobrze pewnie Wam znanej stroniw cocolita.pl i nie mam pojęcia, czy jest dostępny w naszych drogeriach. Kolor wybierałam w ciemno, ale szczęśliwie udało mi się trafić (po prostu wzięłam najjaśniejszy z dostępnych :P).

Moja skóra zimą akceptuje większą ilość różnorakich podkładów niż latem. W gorące dni stosuję wyłącznie kremy BB, na wieczorne wyjścia dłuuugo trzymający się podkład MAP, lub zwyczajnie nie nakładam nic opróćz kremu. Zimą zaś mogę kombinować wedle uznania, byleby tylko podkład mnie nie zapychał ;) Jako że szczęśliwie udało mi się zużyć Bourjois Healthy Mix (nawet zimą nie dla mnie ;)), pozostała mi tylko połówka fluidu Lirene City Matte, ale że kolor ma odcień różowy, to raczej już mu podziękuję. Odczułam więc naglącą potrzebę uzupełnienia zapasów. I tym sposobem trafił w moje ręce Max Factor Miracle Touch - Liquid Illusion Foundation.

Producent opisuje go w następujący sposób:

"Idealny wygląd
Najbardziej innowacyjny podkład Max Factor zrewolucjonizuje sposób, w jaki dotychczas nakładałaś podkład. W swej lekkiej, kremowej konsystencji, która podczas nakładania przechodzi ze stałej w płynną, łączy jednocześnie cechy tradycyjnego korektora, podkładu i pudru, zastępując je i tworząc idealną bazę już po pierwszym nałożeniu. W rezultacie otrzymujemy nieskazitelną, odświeżoną i idealnie gładką cerę pełną blasku
."

Poręczny szklany słoiczek z plastikowym wieczkiem mieści w soobie 11,5 g produktu. Kiedy go zobaczyłam pierwszy raz to stwierdziłam, że taka wielkość starczy mi zapewne na bardzo niewiele (o, próbka! ale ja zamawiałam pełnowymiarowy! :P). Na szczęscie naprawdę niewielka jego ilość starczy na pokrycie całej buzi.

Pod wieczkiem kryje się gąbeczka służąca do aplikacji. Nie używałam jej, ponieważ do tego celu stosuję pędzel. Na początku usiłowałam zrobić to tradycyjną metodą - paluchami ;) Niemniej jednak rozprowadzenie go na twarzy zajęłoby mi kilka chwil, a pędzel znacznie usprawnił ten proces. W pudełeczku podkład ma postać ciała stałego. Niemniej jednak nawet pod delikatnym dotykiem lekko się upłynnia i ułatwia nałożenie. Jest bardzo wydajny, ponieważ chyba nie sposób nabrać go za dużo - chyba że zacznie się na chama dłubać w słoiku ;)

Nakładanie jest dziecinnie proste - nie tworzą się smugi i prześwity. Każda część skóry pokrywa się równomierną warstwą produktu i nie trzeba nic poprawiać. Krycie opisałabym jako średnie, bardziej w kierunku mocnego niż lekkiego. To wręcz zadziwiające jak niewielka ilość może ładnie zakryć niedoskonałości. Wykończenie na twarzy nie jest ani matowe, ani rozświetlone, choć producent zapewnia o efekcie matu. Osobiście wogóle mi to nie rzutuje, ponieważ ja standardowo po nałożeniu podkładu przypudrowuję twarz.

U mnie na twarzy spokojnie wytrzymuje cały dzień. Z tym że jak już mówiłam, zimą moja cera nie jest szczególnie kapryśna. Nie wiem jak byłoby przy wyższych temepraturach, kiedy wytwarza się większa ilość sebum. Nie zatkał mnie, nie wysuszył skóry, nie zaszkodził w żaden sposób.

W mojej opinii, jest to naprawdę udany gadżet od Max Factora. Zapłaciłam za niego ciut ponad 20 zł, nie mam bladego pojęcia jaka jest jego regularna drogeryjna cena (o ile w drogeriach jest dostępny). Naprawdę warto spróbować, bo myślę że dla wielu osób może to być strzał w 10 :)

poniedziałek, 14 stycznia 2013

nalot na Flormar i promocje w The Body Shop :)

Nie ma to jak wybrać się z mamą do centrum handlowego jako osoba towarzysząca ;) Oczywiście nie mogłam przejść obojętnie obok różnorakich sklepów i stoisk (zważywszy że w TBS mama sama robiła zakupy ;)), w związku z czym nie opuściłam Pasażu Grunwaldzkiego z pustymi rękami :)

Na zdjęciu kolory cieni do powiek są mocno wypłowiałe niestety (flesz :/), ze swatchy w takim świetle zrezygnowałam, w związku z czym pokrótce je po prostu opiszę, a o ich dokłądne zdjęcia pokuszę się przy lepszych warunkach.

W The Body Shopie skorzystałam z promocji kolorówkowej i zaopatrzyłam się w cztery cienie do powiek, po 9,99 zł sztuka :)

Od lewej: nr 44 - piękna butelkowa zieleń mieniąca się na złoto. Ja generalnie siebie w zielonym nie widze, ale ten kolor spodobał mi się bardzo :)
nr 08 - na zdjęciu wygląda jak biały, a tak naprawdę to również zieleń, tyle że jaśniutka, idealna do rozświetlania, posiada mnóstwo maleńkich drobinek w odcieniach zieleni i złota.
nr 40 - to dla odmiany brudny róż. Wykończenie ma satynowe, na szczęście pozbawiony jest paskudnych drobin i broaktu :>
nr 45 - szary, wpadający w grafit. Ten również określiłabym mianem satynowego. Widzi mi się w smokey eyes :)

Oczywiście w promocji była cała masa innych produktów: szminek, róży do policzków, paletek, błyszczyków, balsamów do ust. Ale ja zwyczajnie wzięłam się na umiar (buehehehe :D) i wzięłam tylko to co... potrzebne? No, może nie do końca, ale najważniejsze że mało ;)

Z Flormarem styczność miałam po raz pierwszy. Ale zawze ze stoiska odchodziłam z pustymi rękami. Jakoś nic mnie nie kusiło. Chyba nie podoba mi się design opakowań tej firmy ;) Tym razem było jednak inaczej. Zaopatrzyłam się w dwie kredki żelowe i konturówkę do ust.

Po lewej pierwsza żelówka w kolorze Ultra Blue. Muszę przyznać, ze zmazanie jej kosztowało sporo wysiłku :P Trzymała się nieziemsko długo, ale nie żałuję, bo kolor ma piękny :) Głęboki, intensywny niebieski. Marzenie :)
W środku leży konturówka nr 201. To cielisty kolor nude, bardziej wpadający w beż niż róż. Wodoodporny według zapewnień producenta. Jej debiut jeszcze nie nastąpił. Ja wogóle konturówek do ust dopiero zaczynam używać, ta jest moją drugą w kolekcji. Zobaczymy :)
Po prawej kredka żełowa, kolor Ultra Gold. Podobnie jak niebieska, trwałość ma powalająca i kolor również piękny. Żałuję, że odcieni kredek żelowych było tylko... 7, czy 8... Malutko, miałam ochotę na więcej :)

Dodam jeszcze, że każda z kredek kosztowała nieco ponad 10 zł :)

I tyle z moich zakupów! I tak trzymała się długo, bo ostatnie zrobiłam w październiku :)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

wymienię się, oddam, odsprzedam :)

Dorzuciłam sobie nowy dział na blogu o nazwie Pchli Targ
- będę tam zamieszczać na bieżąco listę kosmetyków,
których nie używam, a którymi mógłby cieszyć się ktoś inny :)
Narazie znajdziecie w nim głównie produkty do ust, 
a w przyszłości pewnie asortyment będzie szerszy
(albo i nie, jeśli sama będę w stanie zużyć to, co sobie kupię :P).

Pozdrawiam! :)

len na suche włosy!

O zbawiennym działaniu lnu na włosy wogóle wiem nie od dziś. Nawet mój koń je len i wygląda bardzo dobrze ;) sama kiedyś miałam okazję wypić wywar z lnu (akurat wtedy na problemy z żołądkiem) i... no cóż... szczególnie smakowity nie był :D Na szczęście kosmetyk, o którym opowiem nie należy do artykułów spożywczych ;)

Będąc kiedyś na zakupach, mama wpadła w manię wyszukiwania szamponów (mama wogóle ostatnio lubi zakupy kosmetyczne, widać przeżywa drugą młodość :D). I oprócz tego, że do koszyka władowała szampony dla siebie, to z półki wygrzebała również coś dla mnie - szampon lniany do włosów suchych i łamliwych z Farmony. 
Niepozorna buteleczka mieści 300 ml produktu. Ja myję włosy codziennie (to mój fetysz :P), więc na moje potrzeby to raczej mało, ale za cenę niecałych 10 zł myślę, że spokojnie można zrobić zapasy ;) Generalnie owa plastikowa butelczyna przypomina pojemniczek na jakis pradawny specyfik babci. Drażni mnie w niej w zasadzie tylko jedno - dziura... Dozownik jest zbyt duży i wylewa się z niego niekiedy za dużo produktu w stosunku do potrzeb. Ale na tym koniec marudzenia!

Szampon jest przejrzysty, o leciutko żółtawym zabarwieniu. Zapach ma bardzo delikatny, taki właśnie lniany :) przynajmniej na tyle pozwala mi go ocenić moja infekcja górnych dró oddechowych, która to trzyma mnie w domu i powoduje, że aż tyle piszę na blogu, jak nie ja :P Pieni się raczej średnio, ale mnie osobiście zupełnie to nie rzutuje - grunt, że włosy są czyściutkie, a działanie kosmetyku widoczne!

A skoro już o działaniu na włosy mówimy - jest zbawienne! Śmiem twierdzić, że lepsze od mojego ukochanego Biosilka. Włosy przez cały dzień są mięciutkie, lśniące i wreszcie się nie stroszą. Moja czupryna ma tendencję do czapirzenia się w ciągu dnia, a po użyciu tego szamponu problem znika :) Sam zapach na włosach jest chyba niewyczuwalny (pozostawiam sobie margines niedopowiedzenia, bo mój węch trochę szwankuje). Szczerze przyznam, że nigdy wcześniej nie używałam produktów Farmony i jakoś nie mogłam się przekonać do tej firmy. Ten szampon to bardzo miłe zaskoczenie :)

Zdecydowanie zagości u mnie dłużej :)

niedziela, 6 stycznia 2013

Bioderma Hydrabio Serum

Kiedyś robiąc zakupy w aptece pani dorzuciła mi kilka próbek Biodermy - znalazła się tam również próbka serum nawilżającego Biodema Hydrabio. Próbka miała 15 ml i była naprawdę wydajna, ponieważ minimalna ilość kosmetyku wystarcza, aby pokryć całą buzię. Postanowiłam jednak zakupić produkt pełnowymiarowy, będzie idealny na lato pod krem z filtrem.

Za butelkę serum zapłacimy dość sporo, bo około 160 zł za 40 ml. Tak jak już wspominałam, jest ono jednak bardzo wydajne, w związku z czym wystarczy nam na wiele miesięcy stosowania. Specyfik ma postać średniogęstego, mętnego żelu, który błyskawicznie wtapia się w skórę. Pozostawia na buzi uczucie lepkości, znika ono jednak, jeśli nałożymy na nie jeszcze jakiś krem, bądź podkład, który takiego uczucia nie wywołuje.

Kosmetyk jest bardzo lekki, nie powoduje szybszego przetłuszczania się skóry (co w moim przypadku ma miejsce niekiedy po nałożeniu zwykłego kremu nawilżającego), a także nie zatyka jej. W zasadzie jest bezwonny, zapach jest ledwo wyczuwalny, w związku z tym osoby o wrażliwym powonieniu z pewnością nie będą odczuwały z tego tytulu żadnego dyskomfortu.

Zdarzało mi się nakładać podkład, bądź krem BB (dla ścisłości - tonujący, z pigmentem) bezpośrednio na twarz pokrytą serum i muszę przyznać, że jako baza spisuje się super. Zauważyłam, że nawet przedłuża bytność podkładu na naszej twarzy, rzecz jasna nie na Bóg wie jak długo - ale jednak! Ułatwia również rozprowadzanie kosmetykó na twarzy, nie powstają smugi, a podkłady szybciej scalają się z buzią.

Według mnie zdecydowanie wart grzechu i wypróbowania!

Ot i tyle ode mnie. Miałyście kiedyś styczność z tym kosmetykiem?

czwartek, 3 stycznia 2013

tani a bardzo dobry - płyn micelarny Eveline Bio Hyaluron 4D

Ostatnimi czasy zaczęłam interesować się mocniej płynami micelarnymi. Miałam już Dermikę i AA, zawsze jednak było jakieś "ale". Będąc na zakupach zaopatrzyłam się więc w kolejne produkty różnych marek, między innymi Eveline Bio Hyaluron 4D - oczyszczający płyn micelarny do cery tłustej i mieszanej. Kosztował niewiele ponad 10 zł, czym ostatecznie przekonal mnie do zakupu (zakupy rzecz jasna robiłam w ciemno ;)).

Jego debiut wyszedł bardzo dobrze - poradził sobie z demakijażem podkładu wodoodpornego, z tuszem (już nie wodoodpornym) musiałam pomęczyć się trochę dłużej, ale żaden płyn micelarny nie radził sobie w tej kwestii jak standardowy płyn do demakijażu, więc nie byłam zaskoczona. Nie tworzył smug i nie rozmazywał się razem z tapetą, czym bardzo mnie ucieszył :)

Buzię pozostawił nawilżoną i zrelaksowaną. Producent zapewnia, że matuje on również twarz w strefie T i muszę się z tym zgodzić - oczywiście nie na cały dzień, niemniej jednak takie działanie ma, a więc posiadaczki cery tłustej i mieszanej powinny być z niego zadowolone.

Ma bardzo delikatny, ledwo wyczuwalny zapach. Użyty nie pozostawia na twarzy żadnego filmu. Jak dotąd, to zdecydowanie najlepszy płyn micelarny jakiego miałam okazję użyć, choć jeszcze nie konfrontowałam go z osławioną Biodermą. Naprawdę godny wypróbowania :)